„...wspieranie innych na wielką odpowiedzialność.  Istnieje wiele metod, które WSPIERAJĄ człowieka w jego dążeniu do celu. Wspomagają w leczeniu, uzdrawiają, podnoszą. 

Te metody mają swój cel... najpierw wszelkiej maści terapeuta "powinien" pomóc na poziomie Jednostkowym, czyli samemu sobie, a potem dopiero innym. 

 

 

 

 

  

 

 

 

 

 

 

Z opowieści Przyrody...

W kwietniu tego roku było bardzo sucho... Drzewom brakowało wody, więc postanowiłam odzyskać jej ile tylko się da. Pierwszego dnia były to 4 litry. Ponieważ wybierałam się w odwiedziny do Starego Dębu, zabrałam tę wodę ze sobą w słoikach. Gdy wylewałam ją u stóp Dębu pojawił się pająk. Musiał być bardzo spragniony, bo podbiegł szybko i przysiadł na korze tuż nad miejscem gdzie wsiąkała woda. Pomiędzy nami leżała mała żołędziowa czapeczka. Napełniłam ją wodą i zostawiałam dla pająka, by mógł się napić w spokoju.

Przed odejściem zrobiłam jeszcze zdjęcie. I...tak powstało to ciekawe ujęcie, bo w maleńkiej tafli wody w żołędziowej czapeczce odbija się masywny pień Starego Dębu... 

 

 

Tamtego majowego dnia zatrzymałam się nagle przy gładkim pniu idąc przez las. Poczułam, że zapraszał mnie by przytulić się do Niego. Uważna  zastanawiałam się dlaczego. I wtedy moje oczy napotkały kształt wyjedzony w młodym liściu przez jakiegoś głodnego mieszkańca lasu. Kształt jakże niecodzienny - serce. Kiedy podziwiałam to cudo zauważyłam drugi cud. Promień słońca sprawił, że wyjedzony kształt serca odbił się na drugim liściu! Niesamowita gra światła i pozornych przeciwieństw. Jestem wdzięczna mojemu ukochanemu Lasowi za to, że mogłam tam być w tej akurat chwili. Parę minut później i słońce świeciło by już pod innym kątem, a to piękne ujęcie nie było by możliwe.

 

 

To piękne miejsce dało mi schronienie, gdy nie można było odwiedzać lasów. Stary Dąb i siostry Sosny przytuliły nas z ogromną Miłością. W Ich otoczeniu koiłam zmysły nadszarpnięte miejskim gwarem i

hałasem. By okazać wdzięczność i ulżyć nowej Rodzinie, którą stałą się dla mnie tamta przestrzeń, zabrałam się do uprzątania bałaganu, który zrobili inni przedstawiciele ludzkiego gatunku. W kwadrans uzbierałam trzy wielkie worki plastiku, a gdy je stamtąd wyniosłam zrobiło się lżej. Wynosząc ostatni worek zobaczyłam przed sobą taki widok..... Kamień w kształcie serca - przepiękne podziękowanie od wszystkich mieszkańców tamtego terenu.

 

 

Świat jest taki piękny, wystarczy tylko rozejrzeć się uważnie...

 

 

Malwina Prus-Zielińska 

 

urodziłam się w Rzadkwinie na Kujawach, wychowałam wśród Przyrody i szumu Drzew nad jeziorem pakoskim.

 

Od dzieciństwa jestem wrażliwa na piękno Natury, staram się dbać o bezpieczeństwo i

Matki Ziemi

 

Jestem energoterapeutką, zajmuję się jedną z uzdrawiających metod - uzdrawiania dźwiękiem.

Jestem również terapeutką zajęciową, prowadzę indywidualną terapię z udziałem Przyrody.

  

Korzystam ze swojej wiedzy, pracując m. in z osobami z chorobami onkologicznymi oraz ucząc przyszłych terapeutów zajęciowych. 

 

Jestem autorką kilku książki dla dzieci. 

 

Pasjonuje mnie arteterapia oraz Przyroda - Drzew i ich śpiew, lasy,  łąki, ogniska... a także legendy i baśnie.

 

 

Słuchowisko dla dzieci, które czytają wspaniali artyści z poznańskiej szkoły podstawowej.

Prawie 3 godziny materiału podzielonego na rozdziały.

 

Czy Anioły istnieją? Jak je wezwać? Jak z nimi rozmawiać? 

 

Płyta do nabycia pod adresem mailowym :-)

 

Anielskie klimaty...

...polecamy!


Z CIEKAWYCH

 

Opowieść Rzeki

 

 

 

W powietrzu wybrzmiewały kwietniowe ptasie opowieści, wiatr szumiał w bezlistnych jeszcze gałęziach niebotycznych topól, a woda jeziora leciutko pluskała, kiedy nagle przede mną pojawiła się Istota. Była jakby z wody utkana, migotała w rytmie fal jeziora.

         - Jestem prądem wody, której się przyglądasz. Jestem pradawną mądrością Rzeki wciąż płynącej w wodach tego jeziora. Dawno, a dawno temu, przed wieloma wiekami, ludzie szanowali rzeki, jeziora i strumienie. Wiedzieli, że woda to krew tej planety. Wiedzieli, że żywa woda to Życie, ich życie. Szanowali mnie i dbali o mnie. A ja odwdzięczałam się im zdrowymi rybami i bujną roślinnością. Mieli pod dostatkiem uzdrawiających ziół, które rosły na moich brzegach. Wespół z duchami natury śpiewaliśmy im pieśni ukojenia, oczyszczenia, radości i ozdrowienia. Nawadniałam ich pola, by stały się żyzne, bawiłam się z ich dziećmi. 

Pokolenia jednak przemijały, a ludzie oddalali się stopniowo od naszego świata. Wybudowali betonowe tamy, które mocno ograniczyły moje siły. Próbowali sztucznie kontrolować mój bieg. Zaburzyli go. Przekopali dno i wepchnęli w mnie rury z gazem, postawili betonowy most... Długo się opierałam, ale nie mam już sił... Nie widzą nas, nie słyszą, nie rozumieją. Kiedy ktoś z nas, duchów natury, znalazł w sobie odwagę i próbował nawiązać z nimi kontakt, to jeśli go dostrzegli, używali tego okropnego wyrażenia: "przywidziało mi się". 

I ja próbowałam nawiązać kontakt z pewną dziewczynką. Przychodziła nad brzeg w tamtym gaiku obok pałacu. Siadała na maleńkim pomoście i pisała coś w swoim zeszycie. Albo słuchała plusku moich fal i wpatrywała się w taniec słonecznych promieni na ich grzbietach. Wyciągała też często twarzyczkę do słońca jak stokrotka. Mogła tak siedzieć godzinami, a ja śpiewałam jej nasze święte pieśni. Gdy przychodziła smutna albo zdenerwowana, moje pieśni dawały jej ukojenie. To trwało jakieś siedem lat. Wielokrotnie próbowałam z nią rozmawiać, ale mnie nie słyszała, chociaż mogła, bo miała Dar. Odbierała moje pieśni sercem, czuła je, ale jej ucho nie słyszało moich słów, a oczy nie dostrzegały mojej postaci, kiedy przy niej siadałam. Ta dziewczynka była wyjątkowa...to była ostatnia próba dialogu z ludźmi, jaką podjęłam. Wszyscy byliśmy z dnia na dzień coraz smutniejsi. A potem stopniowo zaczęły pojawiać się śmieci. Plastik, puszki, folia, szkło... ale najgorsze są te okropne ścieki. Trują nas, parzą, duszą. Nie możemy oddychać! Umiera wszystko co żywe... czy wiesz, że nie tylko wielkie zakłady zatruwają moją wodę? Także ludzie z okolicznych domów pozwalają by ścieki z krowich obór tutaj wpływały! Niektórzy z nas już odeszli, niewielu zostało... - zakończyła smutno.

- Ta dziewczynka... kim ona była? - zapytałam.

- Nie jest mi to wiadome. Zawsze przychodziła sama... aż w końcu przestała się pojawiać. Miała w sobie mądrość gwiazd, ale i dużo strachu.

- Co to znaczy, że miała w sobie mądrość gwiazd?

- Wokół jej głowy błyszczała biała energia przez co jej włosy wyglądały jakby były białe, choć w rzeczywistości miały kolor ziemi... były białe zupełnie tak jak twoje... - zamilkła na chwilę i przyglądała mi się z niedowierzaniem.

Kilka razy pokręciła niefizyczną głową o srebrno-modrych oczach. Czekałam.

- A więc wróciłaś? - szepnęła cichutko.

 

Wtedy po moich pliczkach potoczyły się łzy...

- Tak – zdołałam wyszeptać jeszcze ciszej niż ona – wróciłam... Wróciłam i chcę wam pomóc. Chce pomóc tobie. Musiałam wyjechać. Dopiero w wielkim, betonowym mieście poczułam czym jest Życie Przyrody, czym jest wasza energia. Doświadczyłam tego poprzez brak. Biały szum w mieście drażni zmysły i wypełnia nieustannym hałasem. Wasz, przyrodny, uspokaja i regeneruje.

- Twoje włosy są naprawdę białe...

- Tak, są białe...już odnalazłam w sobie mądrość gwiazd, jestem gotowa! By was kochać odważnie, jestem gotowa mówić o tej miłości. Jestem gotowa by wam pomóc i wesprzeć, by spróbować przywrócić szacunek całej Ziemi.

- Jak to zrobisz? - w jej głosie zabrzmiała nadzieja.

- Słowem i obrazem!

 

*

Moja rodzinna wieś, wznosi się na wysokim brzegu jeziora Pakoskiego. Tutaj przed wieloma wiekami rosły święte dębowe gaje. Ta ziemia czeka na docenienie, szacunek i miłość. Jeżeli wybierasz się na nad jezioro (albo gdziekolwiek indziej) i podjąłeś trud zabrania ze sobą pełnej butelki lub opakowania, zabierz ze sobą puste, to bez porównania dużo mniejszy trud, a zyskamy na tym wszyscy... śmiecąc skracasz sobie życie. Jeśli zabraknie czystej wody, zabraknie Życia.

 

*na zdjęciu postać żeńska to Duch Jeziora Pakoskiego, postać męska to Duch pobliskiego Jeziora Gopło - namalowani przez młodą artystkę

 

 

OPOWIEŚCI

Wychowałam się na wsi w otoczeniu przyrody i zwierząt, a potem wyjechałam "żyć" do wielkiego miasta. 

 

Na początku mojej drogi jako Kosmoenergetki - ponad 7 lat temu, stanął owczarek niemiecki. Spotykałam go często przechodząc obok ogrodzenia, gdzie mieszkał. Kojec, który zajmował, był niewielki i zanieczyszczony, a płot otaczający owo miejsce, wysoki i solidny. Pies szczekał na wszystkich, którzy przechodzili obok jego królestwa.

 

Tego razu zatrzymał mnie właśnie swoim szczekaniem.  Przystanęłam przed nim i spojrzałam mu w oczy. W odpowiedzi warknął ostrzegawczo. Stałam i patrzyłam nie odwracając wzroku , a potem powiedziałam władczym głosem: "do budy!" Po kilku minutach i powtórzonej kilkukrotnie komendzie, opuścił głowę nie przerywając kontaktu wzrokowego i wycofał się do swojego psiego domu, skąd wystawił głowę i mimo wszystko warczał cicho. 

Bardzo zadowolona ruszyłam przed siebie, nawet mi do głowy nie przyszło, że to było nie fair. Wręcz przeciwnie - byłam z siebie dumna! Zapanowałam przecież nad wielkim psem. Jakoś tak nie zauważyłam, że pies był za wysokim płotem, więc moja "pozorna" siła nie wypływała z rzeczywistej konfrontacji. Czy byłabym taka odważna gdyby pomiędzy nami była wolna przestrzeń i stanęlibyśmy oko w oko bez dzielącego nas płotu?

Wielokrotnie w ciągu kilku dni przechodziłam potem obok jego ogrodzenia, a on widząc mnie smutno zwieszał głowę i warcząc wycofywał się do siebie. Czynił tak za każdym razem, niezmiennie, skoro tylko pojawiałam się w jego polu widzenia. 

 

Mniej więcej w tym samym czasie, zauważyłam kolejnego psa. Mały, czarny, bezdomny i przeraźliwie smutny. Mieszkał w pobliżu bloku moich rodziców. Teoretycznie wolny - spał byle gdzie i jadł byle co. Najbardziej lubił wygrzewać się na słońcu. Ktoś nazwał go Krecikiem. Często widziałam jak przemykał ukradkiem, ze smutno spuszczoną głową pomiędzy sąsiednimi domami. Jakby chciał być niewidzialny.

Tamtego dnia, na moich oczach, któryś z sąsiadów brutalnie go przegonił, a we mnie wszystko aż zawrzało z powodu takiego traktowania. I wtedy jego smutne, bezradne  oczy dotarły do mojego serca. Pochyliłam się nad nim by go pogłaskać. Bardzo mocno opuścił łepek, bał się, niepewny czego od niego chcę. Pozwoliłam mu obwąchać moją wyciągniętą dłoń i otworzyłam jedyny w Kosmoenergetyce strumień dla roślin i zwierząt o nazwie Ługra. Odezwałam się do niego uspokajająco. Głaskałam i mówiłam do niego, a ten Mały-Wielki Nauczyciel otwierał moje serce.

 

Topniałam widząc jak jego smutek ustępuje miejsca Radości. Kilkanaście minut później, gdy biegłam po córkę, obok mojej nogi pomykał radosny psiak, jakże inny od tego smutnego stworzenia sprzed chwili.

 

Kolejne dni przyniosły cuda. Nasza Przyjaźń rozkwitała. Krecik - śpiący w promieniach słońca i wyglądający jak mała czarna kulka zrywał się do stanu skaczącej radości, kiedy tylko nas zauważał.

 

I wtedy, dopiero wtedy mnie olśniło. Otwarte serce skierowało mnie do owczarka. Na mój widok jak zwykle wycofał się do budy, wystawił głowę i warczał, nie spuszczając ze mnie wzroku. Zobaczyłam te same oczy, które kilka dni temu widziałam u Krecika. Przeraźliwie smutne. I moje serce na chwilę zamarło z przerażenia. Dopiero wtedy zrozumiałam jak go skrzywdziłam i niesprawiedliwie potraktowałam. Kucnęłam przy płocie i zaczęłam go przepraszać, prosząc aby mi wybaczył.  Poczułam łzy i już płacząc wciąż mówiłam do niego. Wtedy naprawdę stał się cud. Ten wielki pies zrozumiał mnie, przestał warczeć i po chwili podszedł do płotu, popatrzył mi w oczy i... przytulił głowę do siatki.  Ostrożnie, już z pokorą, pogłaskałam go i tak narodziła się kolejna Przyjaźń.

 

Dziś Spike'a już nie ma na tym świecie, ale od tamtej chwili kiedy go przeprosiłam, obszczekiwał jak zawsze wszystkich, którzy się zbliżali do jego królestwa. Wszystkich poza mną. Kiedy wołałam do niego: "Spike, to ja", szczekanie zmieniało się w radosne popiskiwanie i wielki owczarek po odtańczeniu tańca radości, przytulał się  całym ciałem do płotu, abym mogła ogrzać go ciepłem swego dotyku i Ługrą oczywiście.

 

Ta historia ma swoje zakończenie rozciągnięte w czasie. Kiedy tylko Spike mi przebaczył, Krecik znalazł nowego właściciela i zniknął z mojego życia. Pojawił się, abym przyjęła naukę.

 

Oba psy, wielki i mały, otworzyły moje serce. Ta zmiana musiała zajść we mnie i dopiero po tym procesie pojawił się w moim życiu trzeci pies. Czarosław, w skrócie zwany Czarem. Odnalazł nas w schronisku i do dziś nie wiem jak to się stało, że został częścią naszej rodziny. Tyle miłości ile daje nam wspólne życie nie da się wycenić ani zamienić na nic innego.

 

Nie ma różnicy w odczuwaniu Miłości, każda Istota ją czuje. Miłość niesie Miłość. 

 



Moje podcasty

 

 

https://anchor.fm/wrau017bliwy-u015aw/episodes/Relacje-e211fmo

https://www.facebook.com/kosmoeneretykalilia

E-mail: m.prus-zielinska@wp.pl

tel. 664 773 714